Nie ulegajmy złudzeniu, że rosyjska dezinformacja jest prymitywna. Bywa subtelna, dotykająca wrażliwych społecznie kwestii, przez co jest trudniejsza do wyłapania. Takie wnioski można wysnuć z „Debaty o rosyjskiej dezinformacji na użytek wewnętrzny i zagranicą”, zorganizowanej w ramach VI edycji konkursu #FakeHunter Challenge.
Tematem przewodnim szóstego #FakeHunter Challenge jest wojna informacyjna. W trakcie panelu dyskusyjnego eksperci przyjrzeli się roli, jaką odgrywają w niej fake newsy.
„Rosyjska dezinformacja może być bardziej subtelna i dotyczyć kwestii, które są uwiarygodniane przez inne źródła i takich, które są bardzo wrażliwe społecznie – kontekst wojny na Ukrainie, pomocy, jaką Polska udziela stronie ukraińskiej, uchodźcom ukraińskim – mówiła Anna Dyner, analityczka ds. Białorusi i polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Te wszystkie elementy plus kłopoty gospodarcze w zasadzie całego świata zachodniego, związane z rosnącą inflacją, cenami węglowodorów – to są obszary, w których ta subtelna dezinformacja może mieć miejsce” – wskazała.
Dyner zwróciła również uwagę, że tzw. piętą Achillesową w dekodowaniu tego budzącego zamęt przekazu, może być sama demokracja i fakt, że w naszych krajach odbywa się regularna debata społeczna i polityczna – co strona rosyjska poczytuje za słabość i skrzętnie wykorzystuje do swoich celów. Analityczka podkreśliła także rolę Białorusi, oceniając, że jest ona wykorzystywana „jako pośrednik w wojnie informacyjnej, którą Rosja prowadzi z państwami zachodnimi”.
Jak podkreślił Tomasz Kułakowski, dyrektor w Agencji PR Hub, były korespondent w Moskwie, te działania są bardzo doprecyzowane, a sama Rosja jest aktywna w tym zakresie od lat. Zwrócił także uwagę na zróżnicowanie narzędzi, którymi ten kraj posługuje się w szerzeniu dezinformacji.
„Czasem są to prymitywne, wymyślone newsy, jednak są też bardziej zawoalowane jej formy. Niedawno panował taki trend, że Rosjanie w oficjalnych kanałach demaskowali fake newsy Ukraińców, których nie było, które sami wymyślili” – tłumaczył Tomasz Kułakowski.
„To była jedna wielka kampania dezinformacyjna, która miała wprowadzać chaos, zamęt. Ten duży szum informacyjny budzi niepewność, niepokój i strach” – powiedział i dodał, że w obszarze dezinformacji i szerzeniu propagandy Rosja działa na dwóch obszarach, także wewnętrznym.
„W Rosji kłamstwo ma dwa oblicza. Z jednej strony jest to propaganda, a z drugiej – dezinformacja. Jest między nimi subtelna różnica. Propaganda opiera się na kłamstwie, podobnie jak dezinformacja, ale nie ukrywa swoich celów. Zaś dezinformacja chowa się za maską, ma ukryte cele. Nie wiemy, czego się spodziewać, wprowadza zamęt i strach” – wyjaśnił Kułakowski.
Stwierdził, że wraz z objęciem władzy w Rosji przez Władimira Putina dezinformacja stała się bardziej agresywna.
„Długo przygotowywali społeczeństwo do określonej wizji świata, do mitu oblężonej twierdzy, do tego, że Rosja jest otoczona wrogami. To dojrzewało, było niczym naładowana broń, która w końcu wystrzeliła – najpierw w Gruzji, potem w Donbasie, teraz z pełną mocą na Ukrainie i tak naprawdę nie wiemy, gdzie jest koniec – mówił ekspert. – Można mówić o pewnym paradoksie, że mimo całej tragedii, jaka się dzieje, dobrze się stało, że Rosja wyłożyła karty na stół i wreszcie cały świat zdał sobie sprawę z tego, jakie to jest państwo” – ocenił.
Mówiąc o dezinformacji i wojnie informacyjnej, nie można pominąć faktu, że tą „bronią” posługuje się także Ukraina, choć – jak zauważyła w trakcie debaty Anna Dyner – „robi to w słusznej sprawie”.
„Siłą rzeczy sympatyzujemy z Ukrainą, co nie zwalnia nas z odpowiedzialności, aby przesiewać tego rodzaju informacje. Trudno jest znaleźć dobrej jakości informacje dotyczące strat ponoszonych przez stronę ukraińską, natomiast dla rzetelności analitycznej te zagadnienia trzeba poruszać – zauważyła analityczka. – To jeden z tych momentów, kiedy swoje sympatie trzeba odłożyć i starać się podać jak najbardziej wiarygodny przekaz. Ta wojna pokazuje oczywiście znaczenie wojny informacyjnej, tego, w jakim świetle stawia przeciwnika” – uzupełniła.
Zwróciła również uwagę, że należy powściągnąć nadmierny optymizm, kiedy mowa o zwycięstwach odnoszonych przez Ukrainę na froncie. Podkreśliła, że zadaniem zarówno analityków, jak i mediów jest ważenie opinii i słów.
„Oczywiście, sympatyzując z jedną stroną, każdy sukces będziemy widzieli jako ten wieszczący najważniejszą wygraną” – przyznała.
Uczestnicy dyskusji wskazywali, że o tym, jak odbierany jest ten przekaz, może też decydować jego forma, którą Ukraina opanowała do perfekcji, co jest niewątpliwą zasługą prezydenta Zełenskiego. Z dnia na dzień świat dostrzegł człowieka, który dziś stawiany jest za wzór przywództwa. Jego przemówienia do narodu budzą podziw i wzruszenie, a te skierowane do światowych liderów – w których nierzadko dyplomacja ustępowała miejsca bezpośredniości – respekt.
„Bardzo ważne jest to, kto rozpocznie narracje i kto ją narzuci. Spójrzmy na Zełenskiego. On świetnie odnajduje się w tej roli. To jest typ politycznego influencera, który siedzi w bunkrze i nagrywa filmiki z różnego rodzaju przekazem. To głównie on narzuca narrację i to on jest w tej wojnie informacyjnej górą. To do niego Kreml często musi dostosowywać przekaz” – ocenił Kułakowski.
Eksperci zastanawiali się także, czy dziś można w ogóle mówić o sposobach na to, aby nie ulegać dezinformacji. Zdaniem Roberta Pszczela, analityka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, pewne jest to, że jej potoku nie da się powstrzymać i od tego, jak bardzo jesteśmy na nią podatni, zależy szereg czynników.
„Bardzo dużo zależy od tego, co myślimy w ogóle – czy mamy dobre zdanie o sobie, czy boimy się pewnych rzeczy, jakie mamy sentymenty, preferencje. To także indywidualny stopień wrażliwości – wyjaśnił Pszczel. – Prawdą jest, że społeczeństwo polskie jest bardziej odporne na propagandę. Z oczywistych względów historycznych nasza wrażliwość, nasze zrozumienie problemu jest lepsze niż w wielu innych krajach. Ale to nie oznacza, że nie mamy swoich słabych punktów, np. relacje polsko-ukraińskie i ich pewne wątki historyczne, co propaganda rosyjska i wielu pożytecznych idiotów wykorzystuje. Tu, wydaje mi się, musimy być szczególnie wyczuleni” – uznał.
Jeśli zaś chodzi o dostępne narzędzia, które mogą służyć do dekodowania tej fałszywej narracji, Kułakowski wymienia zjawisko „predebunkingu”. „Wcześniej było zjawisko debunkingu (red. obalania), czyli reagowania na dezinformację, wyprowadzania jej na prostą i sprawdzania, weryfikowania faktów. Teraz coraz częściej idziemy w stronę predebunkingu, czyli przewidywania tego, co się może wydarzyć, jaka może być ta narracja – to jest kierunek, w którym powinny zmierzać państwa poprzez instytucje publiczne” – wyjaśnił.
Źródło informacji: PAP MediaRoom
UWAGA: Za materiał opublikowany przez PAP MediaRoom odpowiedzialność ponosi jego nadawca, wskazany każdorazowo jako „źródło informacji”.