Polskie lato coraz bardziej zaczyna przypominać temperaturami to śródziemnomorskie. Rośnie liczba dni z temperaturą przekraczającą 30 st. C i tropikalnych nocy, a fale upałów sprzyjają nasilaniu się susz. Wylesianie i powiększanie obszarów nieprzepuszczalnych, w połączeniu z wadliwą gospodarką wodną, zwiększa w ostatnich dekadach „ucieczkę” wody z obszaru Polski, powodując większą intensywność skutków suszy – wynika z analizy „Nauki o klimacie”. Problemem jest brak spójnej i konsekwentnej polityki gospodarowania zasobami wodnymi.
Zdjęcie: dr Aleksandra Kardaś – Fundacja Edukacji Klimatycznej, Nauka o klimacie
– Latem obserwujemy coraz częstsze występowanie fal upałów. Spodziewamy się, że coraz częściej będziemy mieli do czynienia z temperaturami powyżej 30 st. C i z tak zwanymi tropikalnymi nocami, podczas których temperatura nie spada poniżej 20 st. C, co powoduje, że mamy problem z regenerowaniem się. To warunki, które właściwie zmieniają to, jak będzie wyglądało nasze lato – ocenia w rozmowie z agencją Newseria dr Aleksandra Kardaś z Fundacji Edukacji Klimatycznej i portalu „Nauka o klimacie”.
Jak wynika z analizy serwisu, na podstawie danych IMGW-PIB od początku lat 50. XX wieku średnia temperatura okresu czerwiec–sierpień podniosła się w Polsce o ok. 2,2 st. C, a przeciętne temperatury maksymalne niewiele mniej. Tempo ich wzrostu przyspiesza od kilku dekad, ale ostatnie 10 lat było szczególnie ciepłe. Przybywa również dni upalnych, podczas których temperatura przekracza 30 st. C. W latach 50. i 60 było ich najwyżej kilka w roku, a obecnie coraz częściej notuje się ich ponad 20.
– Dodatkowo będziemy mieli do czynienia z coraz częstszymi poważniejszymi suszami. One już teraz właściwie wypadają co roku, podczas gdy kilkadziesiąt lat temu susze występowały raz na kilka lat, a teraz sytuacja suszy staje się permanentna. Więc te dwa elementy: wysokie temperatury i susze to najbardziej zauważalne i kojarzone wprost ze zmianą klimatu zjawiska – tłumaczy ekspertka.
Wyższe temperatury to silniejsze parowanie, a ponieważ suma opadów latem oraz roczna suma opadów nie rosną, oznacza to, że coraz częściej występują deficyty wody. Od lat 90. wyraźnie przybywa w Polsce dni suchych, z opadami poniżej 1 mm – w tempie około dwóch na dekadę – i wydłużają się suche okresy, czyli kilka dni suchych następujących po sobie.
– Susza jest zjawiskiem długoterminowym. Nie pojawia się z dnia na dzień, ale narasta przez wiele miesięcy. Zaczyna się od tego, że jest deficyt opadów, czyli pada mniej, niż odparowuje, poziom wody w glebie i zbiornikach wodnych opada i im dłużej to trwa, tym susza jest poważniejsza. W tej chwili susza występuje praktycznie co roku, zdarzają się miesiące, w których ona słabnie, może nawet znika, ale później stopniowo znowu powraca – wskazuje dr Aleksandra Kardaś.
Z Planu przeciwdziałania skutkom suszy (PPSS) wynika, że od lat 50. ubiegłego wieku obserwuje się rosnącą częstotliwość zjawiska suszy. Z danych przytaczanych na portalu „Nauka o klimacie” wynika, że o ile w latach 1951–1981 na terenie Polski susze wystąpiły sześć razy (średnio jedna na pięć lat), o tyle w latach 1982–2011 już 18 razy (średnio co dwa lata), a w ostatnich latach właściwie co roku. Poza silniejszym parowaniem wśród przyczyn takiego stanu rzeczy należą także coraz cieńsza i krótko utrzymująca się pokrywa śnieżna zimą oraz zmiany w charakterze opadów – zamiast regularnych i umiarkowanych deszczów mamy długie okresy bezdeszczowe przerywane ulewami.
– Nawet jeżeli przyjdzie ulewa, to niestety te zasoby wody, wilgoci w glebie nie są odbudowywane, bo podczas ulewy dużo wody spływa po powierzchni gleby, nie ma czasu, żeby wsiąknąć w głąb, odnowić zasoby wilgoci – mówi ekspertka Fundacji „Nauka o klimacie”.
W efekcie, jak podają Wody Polskie, prawie cała woda opadowa bardzo szybko i bezużytecznie spływa do rzek i potem do morza. W granicach kraju udaje nam się zatrzymać ok. 7,5 proc. średniego rocznego odpływu rzecznego, podczas gdy ze względu na warunki geograficzne możemy nawet 15 proc.
– Działania ograniczające suszę w Polsce są prowadzone, chociaż mam wrażenie, że najlepiej i najskuteczniej one działają tam, gdzie zabierają się za to przedstawiciele lokalnej społeczności. Rezygnują z intensywnego odwadniania swoich pól, zamiast tego stawiają na blokowanie odpływu wody z terenu, na takie przedsięwzięcia jak zadrzewienia, śródpolne sadzenie roślin, przetrzymywanie wody w miejscu, w którym ona spada. Są miejsca w naszym kraju, gdzie ludzie zabrali się za to, żeby wodę zatrzymywać w krajobrazie, i tam rzeczywiście susza jest dużo łagodniejsza – ocenia dr Aleksandra Kardaś. – To jest miejsce, w którym bardzo dużo pomóc mogą władze samorządowe, żeby pomóc się zorganizować, zadecydować, co się w danym regionie będzie działo, jakie tereny przeznaczyć na regularne zalewanie. Bo często chodzi o decyzje dotyczące konkretnych rzek czy konkretnych terenów podmokłych. Ważny jest dialog społeczny w konkretnych lokalizacjach i decyzje uwzględniające lokalne uwarunkowania i interesy lokalnej ludności.
Autorzy raportu „Gospodarowanie wodą” wskazują, że władza dostrzega te problemy, ale głównie podczas spektakularnej powodzi czy suszy albo gdy dramatycznie pogorszy się jakość wody, np. w rzekach. Wciąż jednak brakuje spójnej, konsekwentnej, rozsądnej i wieloletniej polityki gospodarowania zasobami wodnymi. Eksperci argumentują, że to potrzebne działania, bo Polska należy do krajów o najuboższych zasobach wodnych w Unii Europejskiej. Na jednego mieszkańca naszego kraju przypada niemal trzy razy mniej wody niż w większości państw Europy.