Do Przewięzi pierwszy raz pojechałem w 1964 roku wraz z rodzicami oraz braćmi Michałem i malutkim 5 letnim Jackiem. Był to ostatni rok szkoły podstawowej. Byłem ostatnim rocznikiem, który kończył siedem klas. W tymże roku wprowadzono osiem lat nauki w szkole podstawowej. Oceny miałem dobre. Po zdaniu egzaminu dostałem się do IV Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza na Saskiej Kępie w Warszawie. Po zakończeniu roku szkolnego rozpoczęły się wakacje. Rodzice postanowili całą rodziną pojechać na wypoczynek, takie wczasy pod gruszą. Wybór padł na Przewięź pod Augustowem.
Rodzice nie mieli własnego auta. Mieliśmy za to 80% zniżki na kolej. Jechaliśmy pociągiem. Pięć osób, najmłodszy Jacek, ja osiem lat starszy i brat Michał. Bagaże, dzieci i jakże długa trasa. Białystok, Ełk, Suwałki, Augustów. Nie było bezpośredniego połączenia z Białegostoku do Augustowa, gdyż zniszczony w czasie wojny tor kolejowy w Ostrowi Biebrzańskiej nie był jeszcze odremontowany. Dlatego jechało się na około przez Ełk, Olecko, Suwałki, by po południu zajechać do Augustowa.
Na stacji kolejowej powitał nas inż. Sarosiek, ówczesny kierownik Rejonu Dróg Publicznych w Augustowie. Rejon mieścił się przy ulicy Kościelnej. Pan Sarosiek był bardzo uprzejmy i kulturalny. W ciągu dwóch tygodni pobytu odwiedził nas kilkakrotnie z pytaniami, czy czegoś nam nie brakuje. Tata zamówił u niego skrzynkę sielawy. Przywiózł jeszcze cieplutką. Ale to był rarytas cudownie wędzony. Za każdym razem, ile lat jeździliśmy do Przewięzi, rodzice zamawiali u miejscowych rybaków skrzynkę wędzonej sielawy. Była to przekąska na cały dzień. Ryba nieduża, tłusta, wspaniała do wędzenia.
Ojciec musiał mieć jakieś informacje na temat tej malutkiej osady. Rodzice byli zapalonymi grzybiarzami, liczyli na zbiory, a tata zapisał się do Polskiego Związku Wędkarskiego by legalnie łowić ryby. Od kuzyna, zapalonego wędkarza, pożyczył wędkę i spinning, by zaopatrzony w sprzęt mógł samodzielnie łowić ryby. Choćby kilka, zwłaszcza drobnicę. Kiepsko mu to szło, brat i ja byliśmy lepsi. Wędki nasze to względnie prosty kij z leszczyny, żyłka, spławik i haczyk bez kołowrotka i przelotek. Proste, ale się łapało.
Dowieziono nas do dróżniczówki. Był to mały domek. Z jednej strony mieszkał dróżnik z rodziną, z drugiej pracownik drogowy. Na poddaszu, po obu stronach były pokoje gościnne z wyposażeniem. Każdy miał miejsca do spania, stoliczek i krzesła, a także szafę z pościelą, maszynkę elektryczną do gotowania, czajnik, kilka garnków, talerze, sztućce. Było też żelazko i drobniejsze przedmioty, potrzebne, by samemu prowadzić gospodarstwo. Dzisiaj jest toaleta, telewizor, Internet, klimatyzacja. Wymóg czasów współczesnych. W kieszeni smartfon. Kto wtedy myślał o wygodach, o barze w hotelu, sprzęcie turystycznym czy dancingu do rana? Cisza, spokój, las, ładna pogoda i runo leśne. To nas zachwycało. Byliśmy radośni, odcięci od zgiełku miasta, tramwajów, autobusów, hałasu ulicznego, pośpiechu nie wiadomo, gdzie i po co. Oderwani od codzienności. Nie znaliśmy ludzi mieszkających na tym samym piętrze, w bloku, na tej samej klatce schodowej, nie mówiąc już o całym budynku.
Budynek z przyległym placem należał do Rejonu Dróg Publicznych. Mieszkał tam dróżnik pan Selwocki (już nie żyjący). Skoro świt wsiadał na rower zabierając potrzebny mu sprzęt jak kosę, łopatę, grabie i tak ruszał do pracy. Wracał późnym popołudniem. Nie było go dobre 10-11 godzin. Ale kto liczył należne 8 godzin pracy? Robota miała być zrobiona. Inny był wtedy szacunek do pracy i do ludzi. Praca była dla wielu jedynym możliwym źródłem utrzymania. Wyboru nie było, zwłaszcza na wsi. Pan Selwocki miał żonę i dwie córeczki. Był młodym, wysokim i przystojnym mężczyzną. Pracował w swoim obejściu. Miał kury, prosiaka i chyba krowę. Kłaniał się tylko i pytał, czy nie trzeba coś pomóc. Tego domu już w Przewięzi nie ma. Mało kto pamięta, gdzie stał budynek i że istniało tam jakieś życie. Dziś jest to pusty plac, na którym nie ma śladu zabudowań domowych ani gospodarczych. Pozostał jedynie wjazd z bramy do Ośrodka „Drogowskaz” ze skrętu na Strękowiznę.
Dróżniczówka stała na wysokości przystanku PKS. Pas drogi z Augustowa do Sejn w osadzie Przewięź nie miał chodników. Pobocza były piaszczyste. Dziś są chodniki i to po obu stronach jezdni. Jest też zatoczka dla autobusów i mały parking, gdyż władze z uwagi na ruch turystyczny umiejscowiły tam sklep spożywczy otwarty sezonowo oraz kiosk z frytkami. Moje dorosłe już dzieci nadal twierdzą, że najlepsze frytki są w Przewięzi.
Wcześniej nie było tam placyku tylko wyjazd z obejścia drogi głównej na czas budowy nowego mostu. Dotychczasowy drewniany most należało zamienić na betonowy, dostosowany swą nośnością do cięższych pojazdów. Drogowcy wykonali objazd. Zaczynał się przy budynku Działu Wodnego zjeżdżając w prawo w kierunku śluzy, po prowizorycznym tymczasowym mostku na drugą stronę kanału i w lewo do góry na placyk przy przystanku PKS. Ślad po tym szlaku mogą poznać tylko ci, którzy byli świadkami tej budowy.
Przewięź była maleńką osadą, cichą i nadzwyczaj spokojną siedzibą kilku domów. Wspomniana dróżniczówka, Dział Wodny, leśniczówka przy drodze do Suchej Rzeczki i w trakcie tworzenia dwa małe ośrodki wypoczynkowe Leśników i Wrocławskiej Stoczni Rzecznej w pasie drogi leśnej do Strękowizny. Leśnicy mieli stołówkę z kuchnią na potrzeby swoich gości. Obcych nie obsługiwano. Były to ośrodki sezonowe. Domki mieszkalne starego typu z płyty pilśniowej nadawały się tylko na okres letni. Teraz obraz ich się zmienił i wszystkie są podmurowane, ocieplone, mogą służyć na dłużej. Był jeszcze czwarty dom. Za polaną zwaną dziś Patelnią, około 100 metrów drogą w stronę Długiego (Kalejty) w lesie po prawej stronie stoi do dzisiaj leśniczówka.
Wrzesień, wszędzie pusto. Cisza gwiżdże w uszach. Codziennie wczesnym rankiem główną drogą przez wieś szło stado krów około 30 sztuk. Wioskowy pastuch pokrzykiwał na nie i prowadził do lasu na wypas. Wracał ze stadem pod wieczór i niósł w rękach dwa kosze do ziemniaków. Krowy cały dzień pasły się na leśnych polanach, a on wyplatał kosze z korzeni sosnowych, długich, cienkich i bardzo wiotkich. Kosze sprzedawał i tak zarabiał na życie. Widać było jego niepełnosprawność, więc jedyne co mógł robić na wsi to paść krowy. Obserwowałem zachowanie tych krów. Rozumiały pokrzykiwanie pastucha, a w drodze powrotnej każda wiedziała, gdzie jej obora i samodzielnie odłączała się od stada i wchodziła do swej zagrody.
Po roku 1965 nastał okres budowlanych inwestycji. Wybudowano ośrodek wypoczynkowy Związków Zawodowych Transportowców i Drogowców. Nie miał nazwy. „Drogowskazem” nazwano go wiele lat później. Rozbudowały się także ośrodki leśników i Żeglugi, aż do samej Patelni. Nazwa Patelnia, może i trafna, ze względu na całodzienne operowanie słońca, lecz to nazwa wtórna. Pierwotna nazwa to Binduga. Innymi słowy jest to miejsce przygotowania drewna do spławu. Na niej formowano tratwy i przy pomocy holownika spławiano do tartaku w Augustowie. Binduga na jeziorze Białym nie była już używana. Drewno jednak spływało kanałem z bardziej odległych części lasów Puszczy Augustowskiej. W Przewięzi na jeziorach Białym i Studzienicznym były miejsca kotwiczenia tratw. W sumie było ich około dziesięciu. Śluzowanie spiętych tratw z jednego jeziora na drugie trwało cały dzień. Z rana grupowano je w jeden szereg i holownik, bardzo głośny, ciągnął drewno dalej, by na koniec dnia dotrzeć do tartaku. Trwało to długo i było ciężko, ale taniej niż dzisiejszy transport samochodowy. Tego już nie ma. Śluzy pełnią rolę turystyczną i najważniejszą, czyli utrzymywania poziomów wody na poszczególnych odcinkach.
Ciekawostką Kanału Augustowskiego jest wodne przejście graniczne. Pamiętam kanał przegrodzony ziemnym wałem a po drugiej stronie suche koryto. Teraz jest tam pięknie, śluza odbudowana i zapora zniknęła. Turystyka między krajami mogłaby się rozwijać. Przejście chwilowo zamknięte, ale jest nadzieja, że będzie spełniać swoją rolę.
Przewięź rozwija się. Po starej dróżniczówce nie ma śladu. Powstał tam nowy ośrodek złożony z domków letniskowych i dwóch pawilonów mieszkalnych, okazałej stołówki z zapleczem z niewielkim barkiem. Ośrodek służył wiele lat. Cieszył sie dobrą renomą. Turnusy były dwutygodniowe. PKS w sezonie przedłużał linię Warszawa-Augustów do Przewięzi, specjalnie dla swoich pracowników. PKP, także w sezonie, uruchomiło specjalny pociąg składający sie z czterech wagonów z Warszawy do Suwałk. Ciągnęła je mała lokomotywa towarowa. Pociąg został ochrzczony „Kąpielowy”. Nazwę zaczerpnięto ze sposobu kursowania. Rano wyjazd z Warszawy, w południe pociąg był w Augustowie nad jeziorem, a wieczorem z powrotem w Warszawie. Ludzie nie mieli tylu aut co teraz. Taki pomysł był genialny. PKS z Warszawy przywoził gości na nowy turnus, a wypoczętych odwoził do domu. Turnusy zaczynały się wieczorkiem poznawczym, z orkiestrą do tańca. Rezerwowano stoliki, każdy przynosił coś do jedzenia i picia. Impreza trwała do rana. Koniec turnusu również kończył się wieczorkiem pożegnalnym, też z orkiestrą i tańcami.
Po drugiej stronie budynku Działu Wodnego było niewielkie, słabo zalesione wzniesienie, skąd wiodła droga do dawnej wsi Wojciech. Pomiędzy tym wzniesieniem a polaną Żeglugi Augustowskiej Drogowcy postawili swój mały dom. Służył tylko drogowcom. Posiadał pokoje z balkonami wychodzącymi na drogę, wspólną kuchnię i zaplecze sanitarne. Ponieważ mój ojciec był drogowcem korzystaliśmy tam z letniego wypoczynku. Dom nie posiadał i do tej pory nie ma, własnego zaplecza socjalnego, ale w Ośrodku Transportowców i Drogowców „Drogowskaz” można było wykupić całodniowe wyżywienie, korzystać z tych samych praw co wczasowicze.
Dom był typowy jak na tamte lata. Trzy części służyły wczasowiczom, a czwartą zajmował wspomniany poprzednio dróżnik pan Selwocki z rodziną, przeniesiony w nowe miejsce po wyburzeniu starej dróżniczówki. Warunki były bardzo dobre. Rejon Dróg, pod który podlegał budynek, postawił na jeziorze Białym pomost dla wczasowiczów i zaopatrzył w kajaki i łódkę. Nieopodal stał jeszcze pomost Żeglugi Augustowskiej, tuż przy wejściu do śluzy, który potem zdemontowano, a nowy powstał na wysokości Ośrodka Leśników.
Nowy wybudowany budynek, piętrowy z płaskim dachem, pachniał jeszcze świeżym tynkiem. Po drugiej stronie od podjazdu do bramy (brama była przy drodze leśnej do Wojciecha) stał budynek garażowy. Były dwa garaże. W jednym stał samochód Rejonu, drugi był wykorzystany jako magazyn gospodarczy na potrzeby wczasowiczów. Pani Rożko z augustowskiego Rejonu Dróg opiekowała się przyjezdnymi wydając im z magazynu potrzebne dodatkowe sprzęty, jak zmiany pościeli, koce, sztućce, talarze i inne materiały. Dla mnie i brata Michała najważniejsze były wiosła i klucze do kłódek przy pomoście. Woda, ryby, łódka, kajak i zabawa na tratwach to cały nasz świat. Jakiś porządek musiał być zachowany, popisy młodzieńców, ale bez głupot. Milicja z Augustowa motorówką z silnikiem Lublin, dość szybkim na owe czasy, dwa razy dziennie patrolowała nie tylko jezioro Białe, ale i Sudzieniczne. Raz nas sprawdzili na wodzie, ale kapoki pozakładane, karty pływackie były więc później tylko przepływali obok. Unosiliśmy ręce w geście pozdrowienia. Byli potrzebni jak najbardziej. Wypadków było mniej, bo kto nie miał karty pływackiej nie dostał łódki. Kiedy karty zniesiono, zaczęło przybywać ofiar, na wodzie zrobiło się gęsto, a z rozsądkiem jest różnie. W pewnym czasie Ośrodek Leśników zaczął zatrudniać ratownika, który czuwał nad wodą przynajmniej na niewielkim odcinku, ale był i egzaminował oraz wystawiał karty pływackie. To był duży plus dla organizatorów i poczucie bezpieczeństwa u ludzi korzystających z wodnych uciech. A ludzi przybyło, oj mocno przybyło!
Na posesji drogowców postawiono także trzy drewniane domki kempingowe. Wszystkie były zasiedlone. Chętnych do wypoczynku w tym miejscu nie brakowało. Na placu, pośród drzew, stała drewniana zadaszona altanka, gdzie można było się schronić przed przelotnym deszczem lub prowadzić sąsiedzkie rozmowy. Teraz wygląda wszystko inaczej. Dach kopertowy kryty dachówką, wykonano nową elewację już w kolorze. Budynek zyskał nowe oblicze. Bramę wjazdową umiejscowiono od przodu. Nie ma już dwóch garaży. Na ich miejscu w drugiej połowie lat 1970. właściciele obiektu postawili długi piętrowy pawilon, by móc gościć jednocześnie większą liczbę rodzin. Stara droga do wsi Wojciech przez las zyskała miano drugorzędnej. Władze wyremontowały piaszczyste leśne drogi, położono asfalt do Sanktuarium w Studzienicznej, a z drugiej do Wojciecha, na krzyżówce 300 metrów od drogowej tablicy Przewięź. (…)
Rafał Żółtowski
Głuchołazy
Część drugą wspomnień opublikujemy 1 listopada 2024 (piątek). |Bart.
fot: Zbigniew Bartoszewicz