Wróćmy do przeszłości. Żegluga Augustowska dysponowała trzema statkami wycieczkowymi. Były dwa identyczne „Serwy” i „Sajno”. Najczęściej pływały na trasie Augustów – jezioro Studzieniczne, na którym opływano pierwszą wyspę, następnie powrót do śluzy i Augustowa.
Był także trzeci statek, starszy i dużo mniejszy ” Marabut”. Pływał na długie trasy, można powiedzieć całodniowe, aż do Paniewa. Do Augustowa wracał po południu. Nawet, gdy byłem w lesie słyszałem sygnał statku, który dawał znać śluzowemu, by ten otwierał wrota śluzy. Wiedziałem, który z nich płynie. Ponadto statek grał głośną muzykę, gdzie królował przebój Marii Koterbskiej „Augustowskie noce”. Do dziś najpiękniejsza piosenka o augustowskich jeziorach. W tekście Koterbska wymienia „Wigry”, ale to już raczej Suwalszczyzna. Od Augustowa można wpłynąć na Wigry, ale tylko kajakiem wykorzystując rzekę Czarna Hańcza.
Wrócę do Przewięzi. Na skrzyżowaniu Sejny-Strękowizna-Sucha Rzeczka było niewielkie wzniesienie z samosiejkami. Niektóre większe, inne dopiero co powschodziły. Maślaki tam się zbierało. W którymś roku mego przyjazdu władze augustowskiego GS-u postanowiły wybudować restaurację. Powstał okazały budynek z tarasem od strony drogi, pośrodku bar, sala restauracyjna, od tyłu zaplecze z kuchnią i magazynami. Szefową owej restauracji, zwanej „Myśliwska”, została opisana wcześniej pani Teresa, kiedyś prowadząca sklep w Studzienicznej. Mieszkańcy, jak i turyści, byli zadowoleni. Był to obiekt zapewniający im większy komfort życiowy. Podróżujący mógł liczyć na śniadanie lub inne posiłki. Ranki i południa były względnie spokojne, mało gości. Stoliki wolne, białe obrusy prawie do samej podłogi. Mój pies, duży wilk, towarzyszył mi wszędzie. Chował się pod stolikiem niewidoczny dla obsługi. Pewnego dnia został wykryty, ale po wymianie wzajemnych grzeczności, w inne dni był już niezauważalny. Brałem go wtedy, gdy nie było wolnych pokoi w koszarce, rozbijałem namiot obok drewnianej altanki. Pies pilnował namiotu zwłaszcza przed kurami pana Selwockiego, które dziobały jego miskę. Wieczory w ” Myśliwskiej” były już gwarne, gdyż przybywało dużo ludzi. Miejscowi klienci, w większości mężczyźni, urzędowali w części barowej przy kuflowym piwie lub pięćdziesiątce czystej z obowiązkową galaretą z nóżek tzw. lornetą. Korzystałem z restauracji często, gdyż w namiocie nie mogłem gotować oraz stołować się u Drogowców, gdyż nie mieszkałem w koszarce. Pies miał co jeść i to obficie, bo resztek nie żałowano. Jak wspomniałem od strony szosy „Myśliwska” miała obszerny taras na całą długość budynku. Stały tam trzy stoliki metalowe z parasolami. Z sali barowej, jak i z restauracyjnej można było przenieść sie na taras, by spożywać na świeżym powietrzu. W sali restauracyjnej była szafa grająca, skąd po wrzuceniu monety można było odtworzyć ulubioną piosenkę. Przez pewien czas ten taras istniał, ale w następnych latach zabudowano go oszklonymi ścianami powiększając część restauracyjną o dodatkowe metry, by ludzie mogli z niego korzystać niezależne od pogody.
Przewięź sie rozwijała i to dość intensywnie. Bardzo dobrze, gdyż to tak urokliwe miejsce powinno służyć ludziom. Żal tylko lasu, który został na wiele metrów wydeptany i już nie odwdzięczał się runem leśnym ani chrustem czy gałęziami potrzebnymi na wieczorne ogniska. Po trochu zaczął tworzyć się bałagan związany z nadmierną ilością turystów i wczasowiczów. W lesie zaczęły pojawiać się śmieci, porzucone butelki. Z zapomnianej, cichej i spokojnej osady zrobił się modny letni kurort. Ale jak wszędzie. Są rzeczy na plus, są i na minus. Przewięź rozwijała się dalej. Mało kto pamięta, że osada doczekała się posterunku Milicji. A jednak był! Przy drodze do Strękowizny na wysokości świetlicy Ośrodka „Drogowskaz” władze postawiły większy domek kempingowy do którego podłączono prąd i telefon. Urzędował milicjant, który w razie potrzeby interweniował. Po kilku latach posterunek zlikwidowano.
Przewięź systematycznie rozwijała się. Teren w stronę Strękowizny był ograniczony przez Bindugę. Studzieniczna zabudowana od wieków, gdyż to dawna wieś królewska ekonomii grodzieńskiej. Na wyspie połączonej z lądem groblą, znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Studzieniczańskiej z murowaną kaplicą Najświętszej Marii Panny z 1872 r. Urocze miejsce. Od dziecka je pamiętam. Sześćdziesiąt lat temu, w niedzielę kobiety idące na mszę świętą od strony lasu i drogi do Swobody, przechodziły brodem przy moście. Przed wejściem do świątyni zakładały buty. Po wyjściu zdejmowały i wracały. Może wygodniej się szło boso, niż w obuwiu po piaszczystych leśnych drogach? A może w ówczesnych latach sytuacja bytowa tego wymagała, by obuwie w miarę możliwości szanować? Przy szosie położony jest zabytkowy cmentarz parafialny z połowy XIX w. z żeliwnymi nagrobkami z Huty Sztabińskiej, a także pomnik leśników Puszczy Augustowskiej, poległych w walkach o niepodległość Polski.
Wojciech, wieś zwarta, nad dwoma jeziorami. Tam inwestować nie było gdzie. Powstał jedynie hotel nad Jeziorem Białym i to wszystko. W Przewięzi została tylko ta część, która przylega do drogi na Suchą Rzeczkę, a więc wzdłuż Jeziora Studzienicznego. I tam nastąpiła rozbudowa miejsc dla turystów. Przewięź się zaludniła. Przybyło miejsc pracy, miejsc wypoczynkowych, nie tylko sezonowych, ale i całorocznych. Urok starej, cichej osady nad Kanałem Augustowskim już nie istnieje. Czas robi swoje. „Myśliwskiej” już nie ma. Jakiś czas była zamknięta w latach kryzysu gospodarczego. Ośrodek „Drogowskaz” świeci pustką. Wszystko zrównane z ziemią. Pozostał jedynie budynek administracyjny i świetlica. Okazałej stołówki też nie ma. Na brzegu jeziora, przy wejściu do śluzy powstała inna budowla. Za to wejście do śluzy pod mostem odremontowano, z boku nowe schody prowadzące z jezdni nad jezioro. Z „Myśliwskiej” zrobiono inną restaurację, większą, ale już bez grającej szafy, szkoda! Są też inne obiekty wypoczynkowe z restauracjami i miejscami sypialnymi. Z Przewięzi zrobił się ośrodek „RAJ „. Nie powinno mieć się żalu, że nastąpiły zmiany. Może ze stratą dla przyrody, ale z zyskiem dla ludzi. Patrzmy, by zyski dla turystów nie nadużyły dobra jakie daje nam przyroda. Dbajmy o nią i chrońmy!
Trochę wspomnę Augustów, który jest dla mnie bardzo bliskim miastem. Pamiętam go od lat 1960. zeszłego wieku. Nie jestem z tego miasta, więc może mieszkańcom wydawać się inaczej, niż ja to ujmę w mych wspomnieniach. Ale są one miłe i sympatyczne. Małe, powiatowe miasto w północno-wschodniej części kraju niewiele różniło się od podobnych im w okolicy. Nawet późniejsze wojewódzkie Suwałki były mniej popularne niż Augustów. W ogóle Pojezierze Augustowskie jest przepiękna. Górale powinni zazdrościć mieszkańcom tych cudownych terenów, a gdyby zimą tam jechali, niech biorą narty, są wciągi i trasy narciarskie. Nie ma się co dziwić. Miasto nad trzema jeziorami. Wszystkie piękne, ale i obszarowo duże. Największe uroki tych wód daje zalesienie brzegów. Augustowskie jeziora leżą w lasach, których drzewa korzeniami często sięgają wody. Czysta, krystaliczna woda z żółtym piaseczkiem i z licznym ptactwem gniazdującym w szuwarach i trzcinach z łabędziami na czele.
Obecnie wizytówką Augustowa, zwłaszcza w sezonie letnim, jest kilometrowy korek przed wjazdem do miasta. To nie mój wymysł, to rzeczywistość. Ma to dobre jak i złe strony. Złe – brak miejsca do zaparkowania. Kilkakrotnie krążyłem po Rynku Zygmunta Augusta, aż zwolniło sie miejsce dla niepełnosprawnych, które natychmiast zająłem, mając do tego miejsca prawo. Tłumy ludzi na chodnikach i w parku z fontanną. Sklep na sklepie, stoliki z parasolami, wszędzie gwar, duszno, spiekota. Dobra strona – każdy turysta zostawia przysłowiową złotówkę na rzecz miasta. Turystyka przynosi dochody. Włodarze miasta, kupcy, hotelarze, w zasadzie wszyscy z tego żyją. Augustów, jak się zmienił? Na plus? Na pewno na plus! Wspominam lata 1960. ubiegłego wieku. Rynek Janka Krasickiego, młodzieżowego bojownika komunistycznego wypełniony był furmankami przyjezdnych z okolicznych miejscowości. Konie z głowami w workach z owsem, pokornie czekały na powrót w swoje strony, czasami wydając odpowiednie rżenie, charakterystyczne dla targowisk tamtych lat. Sam rynek nie był targowiskiem, lecz centralnym miejscem, wokół którego mieściły się ważniejsze obiekty. Park ze starodrzewiem, a od środkowego wejścia do niego stała fontanna z mizerną wodą i betonową figurką w kształcie żaby. Czyjś artystyczny projekt, nieciekawy. Nie ma już go, pozostał jedynie na zdjęciach. W samym centrum placu był przystanek PKS. Dwa stanowiska odjazdowe, mały domek kasy biletowej i poczekalni, który w późniejszym czasie pełnił rolę Poczty Polskiej. Pamiętam jak budynek Poczty usadowiony przy ulicy podlegał generalnemu remontowi i na cały rok Poczta przeniosła swe usługi do domku PKS. Pamiętam, że godzinę się czekało na połączenie z Warszawą , by rodzicom powiedzieć, że żyję i nie jestem głodny. Obok poczty był sklep sportowy, dalej apteka, jedyna zresztą na miasto i okolicę. Dziś jest ich ponad piętnaście. Najważniejszy sklep to „Jagoda”. Już jej nie ma. Trochę mi szkoda, bo miała dobre notowania. W innych sklepach były różne braki, a w „Jagodzie” się kupiło. Z tego ją pamiętam. Za „Jagodą” była jadłodajnia, gdzie często się stołowałem. Tania i wystarczająca do zaspokojenia głodu. Jej też już nie ma.
Przystanek PKS przeniesiono w inną część rynku, powstały nowe stanowiska odjazdowe z częścią placu parkingowego. Poczekalnia i kasa były w starym budynku, przy ulicy. Ale zmiana się dokonała, oczywiście na korzyść. Augustów się zmieniał i zmienia się nadal. Piękna plaża nad Neckiem z pomostami, portami wodnymi z całą infrastrukturą. Wszystko dla mieszkańców i turystów. To cieszy, to jest fajne i budujące. Wiele miejsc w mieście uległo kompleksowej przebudowie. Rozbudowały się osiedla mieszkaniowe. Od ronda wjazdowego przy stacji paliw jadąc drogą obwodową w kierunku Suwałk powstało duże osiedle mieszkaniowe. Pamiętam bagno i mokradła, które dwa lata osuszali pompami, by osiedle powstało. Osiedle domów jednorodzinnych z prawej strony przed wjazdem na rondo. Za moich lat po pustym polu gonił wiatr. Ronda nie było, tylko zwykłe skrzyżowanie. Prosto jechało się do miasta, w lewo do Ełku i jedyny wyróżniający się dom – Motel ze stacją obsługi na tyłach stacji paliw. Po drugiej stronie byłego Domu Partii był plac zabaw dla dzieci ze stojącą pośrodku makietą kosmicznej rakiety. Atrakcja dla dzieci. Pewnie już dawno zapomniany obiekt. Wiele drewnianych domów w centrum miasta rozebrano. Dziś place po nich zabudowane są nowymi, prywatnymi domami. Baraki całkowicie inne. Poginęły gruntowe uliczki z kałużami na rzecz asfaltowych z chodnikami. Pełne uroku ścieżki spacerowe wzdłuż Netty, doroczne pływanie „Na byle czym”, letnie koncerty znanych artystów na Błoniach. Same atrakcje łącznie ze sportowymi skokami na nartach wodnych i wyciąg narciarski na jeziorze. Piszę o Augustowie z lat 1950-1960. i o tym jak to miasto wygląda dziś. Z obiektów, które nie uległy zmianie to stacja kolejowa jeszcze w carskim stylu, koszary już unowocześnione. PTTK zmienił nazwę, ale to budowla jeszcze przedwojenna. Stare gimnazjum przy skręcie na Sejny, Stara Poczta, młyn (niestety spłonął) i słynna restauracja „Albatros” z siedmioma dziewczętami i Januszem Laskowskim z jego słynnym przebojem do dziś powielanym w mediach i na różnych imprezach. Na pewno „Serwy” i „Sajno” nazwy statków pochodzące od nazw jezior. Te pamiętają lata 1960. ubiegłego wieku. Są jednak remontowane, odnawiane i nawet powiększone z tyłu o widokową galerię.
Pisałem o negatywnej wizytówce przy wjeździe do Augustowa. Muszę dać i tę pozytywną. Nie chcąc reklamować, bo wspomnienie nie na tym polega, ale ci, którzy przyjechali do Augustowa i nie skorzystali z Żeglugi Augustowskiej, tak naprawdę nigdy nie ujrzeli piękna i uroku prawdziwej czystej wody, cudownych lasów, śluzowania z jednego akwenu na drugi i przyrody z trzcinami, szuwarami i ptactwem wodnym. Zachęcam, bo warto!
Kończąc wspomnienie przytoczę słowa greckiego myśliciela starożytności Heraklita z Efezu „Panta Rhei”. Płynie czas, płyną lata. Płyną wszelkie zmiany. Płynie gospodarka, polityka, świadomość obywatelska, poziom życia. Zmienia się, bo płynie. Ruch jest dewizą życia. Nie zatrzymamy tego. Płynie więc Przewięź i Augustów. Wszystko Panta Rhei.
Rafał Żółtowski
Głuchołazy
Fot. Zbigniew Bartoszewicz
|Bart.