Mieszka w Łodzi i często o niej pisze, wychodząc z założenia, że to się należy jej miastu, ale każda jej książka dzieje się też gdzie indziej, bo kocha podróże. Z Panią Katarzyną Kielecką na temat jej powieści, czerpania z rzeczywistości, procesu twórczego i sposobach zdobywania materiałów na teksty, rozmawiała w miniony czwartek podczas spotkania autorskiego pani Paulina Pieńkowska.

„To nie jest tak, że przez te 6 lat, bo tyle minęło od mojego debiutu, napisałam 20 książek. Kiedy pierwsza moja powieść Sedno życia ukazała się w księgarniach, ja już miałam przygotowane kilka kolejnych pozycji”- mówi pani Katarzyna. Teraz już wpadła w taki „stały rytm”, zwykle są to dwie premiery rocznie i uważa, to za optymalne, bo „to taki czas, kiedy można przemyśleć dostatecznie książkę w głowie, napisać ją i pozostawić miejsce na oddech”.
Pisząc, lubi mieć wszystko poukładane. Ale to nie znaczy, że się tego planu zawsze trzyma. Bohaterowie żyją własnym życiem, w trakcie pisania przychodzą do głowy różne pomysły. Nigdy nie zmienia zakończenia, które sobie na początku założyła. Często zaczyna od zakończenia właśnie. „Dla mnie jest ważne to, co ostatecznie chcę pokazać czytelnikowi, czym chcę się z nim podzielić”- wyjaśnia. Tak więc końcówka nie może się zmienić, natomiast sposób dojścia do niej może być różny. Często też jakaś zaplanowana jako epizodyczna postać „domaga się” więcej uwagi. W przypadku książki „Ślady” postać policjanta, który miał prowadzić śledztwo zaciekawiła ją, zatem postanowiła, że „musi tego człowieka poznać”. A nie ma na to innego sposobu niż napisać o nim książkę. I tak powstała „Gra w zielone”, jedyny kryminał w dorobku Pani Katarzyny.
Przez pierwsze dwa trzy lata nie miała własnego laptopa, więc pisała głównie na Wordzie w telefonie: w tramwaju, w drodze do pracy. Jest dosyć restrykcyjna wobec siebie i w momencie, w którym piszę książkę, lubi do niej codziennie zajrzeć.
Wydarzenia, które miały miejsce w życiu, bardzo wpływają na jej powieści. W „Trzykrotkach” znajdziemy wiele autentycznych przygód, które przydarzyły się jej i przyjaciółkom. Pisarka uważa, że warto czerpać z rzeczywistości, po to, żeby te historie były prawdziwe, oddawały emocje ludzi, ich zachowania, przywary, powiedzonka, to, jak ktoś wygląda, jak ktoś się porusza, dziwne hobby albo dziwne przypadłości.
W przypadku bohaterów dziecięcych pani Katarzyna wplata w akcję ich autentyczne wypowiedzi. W przypadku kota „Szarlotki” chciała opisać problemy zdrowotne i ich rozwiązania mamy tu bowiem do czynienia z opisem autentycznej drogi konkretnego kota. Konsultowała się nawet ze specjalistą w dziedzinie weterynarii. Jak wspomina, „dziewczyna tak się zaangażowała, że dzwoniła do niej co jakiś czas, żeby zapytać, jak się Szarlotka czuje. Ale papuga z Cytrusowego gaju ją zaskoczyła. Jedną z bohaterek powieści jest ptak, który klnie w obcym języku. „Mój bohater wszedł do mieszkania, a tu nagle wylatuje ta papuga i zaczyna skrzeczeć po rosyjsku.”- opowiada- „Ja nie miałam wyboru. Ta papuga już tam była. Najśmieszniejszy w całej sytuacji jest fakt, że ja się w ogóle nie uczyłam rosyjskiego. Szybciutko to zanotowałam, poszłam do koleżanki, rusycystki i poprosiłam o pomoc”- dodaje.
Pani Paulina pytała też o zbieranie informacji do książek. Autorka ten etap pracy oceniła jako naprawdę fascynujący. „Księżyc dna Vajont ma tego najwięcej, bo tam jest dużo akcji dziejącej się we Włoszech w latach 60-tych, więc były dwie trudności nakładające się na siebie- inne czasy i inny kraj.”- uznała. Najciekawiej zdobywało się jej informacje do zimowych książek. Wymyśliła, że wyśle swojego bohatera na stację polarną. Generalnie nie pisze o miejscach, w których nie była. Tym razem jedno co mogła zrobić, to poszukać ludzi. Odezwała się więc na Messengerze do kobiety, która znalazła się na liście obecnych uczestników wyprawy na stację polarną. Okazało się, że trafiła na kierownika wyprawy. Osoba ta codziennie relacjonowała pani Katarzynie, co się wydarzyło, autorka wysyłała jej pojedyncze sceny i pytała, czy tak to może wyglądać?
Zdjęcia: facebook.com/MiejskaBibliotekaPublicznaAugustow
W dylogii Księżyc nad Vajont akcja toczy się dwutorowo: współcześnie w Łodzi i dolinie Vajont, gdzie w 1963 roku doszło do tragedii. Gdy runęło zbocze góry, miliony ton skał wyparły wodę ze sztucznego zbiornika utworzonego przez tamę, a woda stworzyła 250-metrowe tsunami, które zmyło z powierzchni ziemi okoliczne miasteczka, zabijając prawie 2000 osób.
„Szukając noclegu we Włoszech znaleźliśmy kamienny domek, trochę dalej od największych atrakcji turystycznych, pojechaliśmy tam w ciemno, wiedzieliśmy, że coś się tam wydarzyło, ale niewiele.”- opowiadała o genezie Księżyca pani Katarzyna- „dopiero eksplorując teren poznaliśmy historię, zobaczyliśmy wiele domów z zabitymi deskami oknami, gdzie nikt nie mieszkał, niemających dachów. Zaczęliśmy drążyć, szukać, dotarliśmy do faktów.” „W momencie, którym budowano tamę, była już ona największa na świecie i już wtedy mieszkańcy przeciwstawiali się temu przedsięwzięciu, bo góra, przy której miała stać tama, wyglądała bardzo niepewnie i miała tendencję do obsuwania się.”- opowiadała, pokazując slajdy wyjaśniające, dlaczego doszło do tragedii i jak wszystko się potoczyło. Prezentowała też zdjęcia z miejsca, w którym mieszkała ona sama (a potem bohaterowie książki) oraz to, w którym postanowiła napisać Księżyc, (ścieżka niedaleko góry, na której na drewnianych belkach powiewa pond 400 kolorowych chorągiewek upamiętniających każde dziecko, jakie zginęło w katastrofie.
Nie posiada swojego ulubionego fragmentu własnej książki, ale ma wiele ulubionych cytatów, które zresztą mogliśmy przeczytać na przygotowanej przez panią Katarzynę prezentacji.
Pani Paulina rozpoczęła też temat najnowszej pozycji w dorobku pisarki pod tytułem: Niewidzialna dziewczyna. Główną bohaterką jest trzynastolatka mieszkająca w starej, zniszczonej, miejskiej kamienicy w centrum Łodzi. Kamienica istnieje naprawdę. Jej problemów nie widzą ani rodzice, ani bliscy, szkoła ani rówieśnicy. Bohaterka w pewnym sensie świadomie podejmuje decyzję, żeby być niewidzialną, bo wtedy czuje się najbezpieczniejsza. Ma wielkie marzenie – odnaleźć swoją siostrę, o której wie tyle, że jest dorosła, wychowywała się w adopcyjnej rodzinie, miała dobre życie i liczy na to, że ta siostra nią się zajmie. Drugą bohaterką jest kobieta przeżywająca rozwód i ona też, w pewnym stopniu, staje się niewidzialna, niepotrzebna bliskim. To je w jakiś sposób łączy a ich ścieżki mogą się przeciąć.
Pani Katarzyna Kielecka czasem pisze dla dzieci. Aktualnie współpracuje z firmą, która produkuje multibajki na rzutniki. Do napisania książki „Gieśki” zmotywował ją syn Krzysztof i jest to tytuł oparty w dużym stopniu na przeżyciach jego i jego znajomych „Dla mnie jest w niej zaklęty mój syn jako dziewięciolatek” – mówi autorka.
Choć okładki książek Pani Katarzyny mogłyby czasem sugerować, że jest specjalistką w dziedzinie współczesnych „romansów obyczajowych”, to przede wszystkim autorka znakomicie operująca słowem, mistrzyni narracji i opowiadaczka historii, jakie naprawdę mogły się wydarzyć, daleka od łatwych i przesłodzonych rozwiązań. Ponieważ posiadamy w Bibliotece wszystkie książki pani Katarzyny, zachęcamy serdecznie do zapoznania się z jej twórczością. Warto.
Źródło informacji: facebook.com/MiejskaBibliotekaPublicznaAugustow
Opublikował: Bart.