W końcu października kilkadziesiąt osób m.in. w Augustowie, otrzymało w prezencie demo literacko-graficzne „Mój Augustów” autorstwa poety Bogusława Falickiego i jego żony Małgorzaty Zachorowskiej-Falickiej, ilustratorki. Demo, czyli mini książka – to zapowiedź przyszłego, obszerniejszego wydania. Poniżej autorzy rozmawiają na temat niełatwej współpracy małżonków przy jej powstawaniu.

Jako jedna z osób obdarowanych pierwszą wersją tomiku” Mój Augustów”, zamieszczoną rozmowę małżonków traktuję jako doskonałe uzupełnienie treści omawianej publikacji. Historia miasta i jej mieszkańca. Opowieść o ludziach z nim związanymi i miejscach kojarzonych z tymi ludźmi. Wreszcie, własna osoba przemieszczająca się pomiędzy tym wszystkim. Zanim będzie możliwość kupna wspomnianej publikacji zachęcam do zapoznania się z tym, czego w książce raczej nie znajdziecie. Możliwe, że będzie to zachęta do jej kupna, kiedy pojawi się w sprzedaży.

|Bart.

Bogusław Falicki: Po raz pierwszy w życiu pracowałem nad tworzeniem książki z drugą osobą, w dodatku kobietą, a jakby tego było mało to jeszcze żoną. Nie cudzą, moją. Muszę przyznać, że trochę się bałem, czy nie zapłacimy zbyt wysokiej ceny za tę książeczkę? A jak było z Tobą?

Małgorzata Zachorowska: Aż tak bardzo się nie bałam, bo zdarzało mi się współpracować przy jednej publikacji nawet z paroma osobami, ale żeby tak z poetą, w dodatku własnym mężem, to nie! Więc stresik był, zwłaszcza, że z początku nasza praca miała trochę na czym innym polegać. Stało się jednak tak, że musieliśmy sami wszystko zrobić od A do Z, to znaczy koncepcja i wykonanie całości, łącznie z przygotowaniem do druku. Czyli kupa roboty, z czego pewnie, jako bądź co bądź doświadczony wydawca bardziej zdawałam sobie sprawę niż Ty. Miałam świadomość, że większość prac spadnie na mnie, czyli bycie zarówno ilustratorką, jak i redaktorką merytoryczną i techniczną zarazem. Bo – Dobrze jest poecie (…) pozwolę sobie zacytować pewien znany utwór. Ale też – bez poezji życie byłoby uboższe….

BF: Najbardziej bałem się, że będziesz chciała, bym oceniał (i nie daj Boże wybierał) Twoje prace graficzne spośród kilku propozycji. Chciałem, byśmy pracowali w całkowitej autonomii i nie zaglądali sobie przez ramię. Życie pokazało coś odmiennego. Na przykład Ty zaczęłaś sugerować zmiany w moich tekstach i ja, ku mojemu zdumieniu nie krzyczałem nie pozwalam!

MZ: Cha cha, widać moje uwagi były słuszne! Ale pewnie zauważyłeś, że ja tylko miałam bardziej propozycje i sugestie, niż radykalne żądania. Nie czuję się uprawniona do wprowadzania zmian w czyjejś poezji, to były raczej uwagi merytoryczne, pomocnicze. Zbyt wysoko cenię Twoją twórczość. Na szczęście godnie to zniosłeś, jak przystało na profesjonalistę, bo wiadomo, że tylko amatorzy nie godzą się na żadne zmiany i obrażają za krytykę! Autonomia autonomią, ale tu trzeba było współpracy, więc jakieś uwagi mogły się zdarzyć. Ja tam brałam pod uwagę, że nie muszą Ci się moje pomysły na strony działowe podobać, nie mówiąc już o okładce…

BF: Zobacz, a ja jednak Tobie żadnych zmian nie proponowałem w Twoich grafikach. Akceptowałem w całości i bez uwag.

MZ: Czyżby były doskonałe?

BF: Jasne!

MZ: Ale tak poważnie, to chodziło mi tylko o to, jakie miałeś czysto emocjonalne odczucia, patrząc na nie… Przecież robiłam je w gruncie rzeczy dla Ciebie.

BF: A ja uznałem, że chcę Ci dać pole do całkowitej swobody przy pełnej akceptacji. Chciałem, byś sobie fruwała jak ptak (tak jak te, które lubisz fotografować), a nie zajmowała się dyskusją ze mną.

MZ: Miło, że tak postanowiłeś, choć dyskusje są inspirujące i w razie czego jestem gotowa… ja zawsze mam jakieś wątpliwości, co do moich prac.

BF: Od początku po cichu myślałem o naszych kolejnych zadaniach np. o wydaniu Twoich znakomitych bajek. Moje myśli biegły do przodu, a nie chciałem dyskusji o szczegółach. Ty sama jesteś dość szczegółowa.

MZ: Bo praca redakcyjna, techniczna, nawet ilustratorska, to są konkrety, więc każdy szczegół jest istotny. A Ty, a propos fruwania, jak ptak lecisz i co chwila na inną gałąź siadasz, rzeczywistość szybko Cię męczy, więc ktoś musi sprowadzać Cię na ziemię! I powiedzmy sobie szczerze – na tym tle chyba było najwięcej naszych nieporozumień, bo nie do końca miałeś zaufanie do mnie, że wiem, co robię…

BF: Ale z kolei ktoś musi wybiegać w przyszłość. Nie uwierzysz, że kiedy ponad rok temu mój kolega dał mi zrobioną przez siebie broszurę w formacie A-5 wiedziałem, że poproszę właśnie Ciebie (wszak przygotowałaś w pracy zawodowej do druku setki książek w wydawnictwach) byś skorzystała ze swoich doświadczeń dla naszych potrzeb. I tak się stało.

MZ: Czyli jesteś wizjonerem! Bo ja wcale nie byłam pewna, czy dam radę. Ilustracje – tak, projekt całości – tak, ale wykonanie? W programie, którego kompletnie nie znam? Ale nie było już wyjścia, sprawy zaszły za daleko… Wizja, jak zwykle była Twoja, a moja, to przyziemna rzeczywistość –  zakupy, gotowanie, rysowanie, sprzątanie, komputer, zmywanie, korekty, pranie, inne prace (w międzyczasie podrzucane, choć nieplanowane), wyjazd na wakacje – zakładamy tam Dom Pracy Twórczej (na szczęście pogoda fatalna), powrót – to samo w kółko, nie wspominam już o kłopotach zdrowotnych akurat wyjątkowo zmasowanych. Oczywiście też starałeś się pomagać, ale nie ma cudów. Poza cudem, że książeczka jednak wyszła, (mimo pewnych perturbacji z drukiem). W rezultacie – mieszkanie do odgruzowania, życie towarzyskie – trzeba odbudować zaniedbane relacje… Ale zadanie wykonane, może warto było?

BF: Warto, bo teraz zbierasz miłe słowa uznania za swoją twórczość, a zanim obdarowany przeczyta mój tekst (to wymaga czasu i skupienia), to obejrzy Twoje grafiki i natychmiast żywo reaguje. Twoja nagroda jest błyskawiczna. Ja muszę cierpliwie czekać.

MZ: Oj nie narzekaj, Ty tu jesteś głównym bohaterem, bez Ciebie i Twoich wierszy w ogóle nie byłoby żadnej książki. Masz same pozytywne sygnały i będzie więcej!

BF: A co myślisz o dalszych planach wydawniczych? Mówiły mi jaskółki, że pracujesz nad ilustracjami do swoich bajek.

MZ: Myślę, myślę, ale to pochłania dużo więcej czasu niż pisanie, więc od Ciebie zależy, czy ten czas będę miała, na razie kiepsko z tym… więc Kochany Mężu – do dzieła! Prace Heraklesa czekają, już Ty wiesz, jakie i w których miejscach! Zresztą wiesz, że nie lubię planować, raczej staram się powoli realizować swoje marzenia…

BF: To zupełnie inaczej niż ja. Uważam, że jedyną formą władzy nad chaosem świata, życia i przypadkami, jakie nas osaczają jest właśnie planowanie. To nasz wpływ na rzeczywistość, na którą tak naprawdę wpływu nie mamy. Wiem, że planowanie to rodzaj bezczelności wobec życia. Ale czasem udaje się i jest to małe (?) zwycięstwo nad smokiem. Spójrz: „Mój Augustów” leży przed nami na stole, a być może za dwa miesiące będzie z tego poważna książka, a potem druga i trzecia…

MZ: No, no, nie rozpędzaj się, wracamy na ziemię, mamy tyle zaległości w domu, że bez Twojego intensywnego zaangażowania nie wybrniemy z tego do wiosny. Zresztą płodozmian podobno jest zdrowy… więc do roboty!

BF: I to jest własne cudowne, że taka jesteś. Wyobrażam sobie, jakby wyglądało nasze mieszkanie gdybyś była podobna do mnie. Książki będą powstawać, bo jesteśmy różni, ale dzięki temu się uzupełniamy.

MZ: Oczywiście! Muszę jeszcze na zakończenie wrócić do początku naszej rozmowy i zapytać, dlaczego bałeś się współpracy z kobietą? I czemuż to współpraca z cudzą żoną miałaby być łatwiejsza?

BF: To proste. Kobieta kieruje się emocjami, a to utrudnia współpracę. No chyba, że jest fachowcem, więc też niedobrze, bo będzie rządzić, z kolei amatorkę trzeba uczyć i żadnego z niej pożytku. Czyli dla faceta – błędne koło! Natomiast cudza żona o tyle lepsza we współdziałaniu od własnej, bo po pracy wraca do swojego męża, a moja zostaje ze mną i końca rozważań o naszej robocie nie ma i zamęczamy się oboje.

MZ: A jednak nam się udało – życie prywatne i praca na małej wspólnej przestrzeni, mężczyzna z kobietą, mąż z żoną (własną), dwie różne indywidualności, dwa zawody, dwa usposobienia, a książka wyszła i rozwodu nie będzie. Cud jakiś?

BF: Najwyraźniej! Zawsze mówiłaś, że ludzi tak naprawdę poznaje się podczas współpracy. Wtedy ujawniają się wszystkie dobre i złe cechy człowieka. I łatwo o rozczarowanie. Więc skoro się nie rozczarowaliśmy, tylko wręcz przeciwnie – zgraliśmy się (oczywiście nie obeszło się bez początkowych zgrzytów), to może, niezależnie od szczerej chęci dogadania się, po prostu trafiliśmy na właściwą osobę?

MZ: Też tak myślę. I niech to będzie nasza puenta.


Matce Irenie

(Tomik „Mój Augustów” str. 18)

Było nas trzech chłopaków łobuziaków.

Sąsiedztwo kościoła dekanalnego

nie czyniło, że byliśmy grzeczniejsi od innych.

Wyż demograficzny spotkał się z niżem

żywnościowym i powojenną biedą.

Po pół wieku szukam odpowiedzi na pytanie:

jakim cudem Matka nas wykarmiła i przyodziała?

Bez bieżącej wody, pralki i lodówki?

Ryby łowione przez ojca były podstawą.

Nikt nigdy nie zatruł się, choć lata bywały upalne,

a płoci i leszczy ojciec przynosił nieprzebrane ilości.

Nie wiem, co działo się z ośmioma skarpetami

w ciągu nocy. Wieczorem śmierdziały,

a rano osiem skarpet czekało czystych.

Siedem dni, 24 godziny przez 20 lat.

Nie ma w tym żadnej tajemnicy.

Były zreumatyzowane od zimnej wody ręce Matki.

Dotarło po sześćdziesięciu latach.


Komentarz przesłany do Autora po przeczytaniu tomiku:

Tak Bogdanie, to Twój Augustów, swój każdy powinien opisać sam. Chciałem Ci napisać, że idę na łatwiznę i biorę znaczną część Twojego Augustowa, jako mój. Bardzo podobają mi się te wiersze. Szkoda, że Twoja Babcia nie może przeczytać tego tomiku. A może… może ? Dziękuję za ten zbiór.

Zbigniew Bartoszewicz

red. nacz. Augustowski Portal Informacyjny Augustow.org